Niemożliwie bezmięsny burger wybawieniem dla środowiska?


Żywność pozyskiwana metodami inżynierii genetycznej budzi kontrowersje, dyskusje, sprzeciw niektórych środowisk, a w wielu miejscach, w tym w Polsce, spotyka się z niskim stopniem akceptacji społecznej. Zasadniczo jednak panuje konsensus naukowy, że nie stanowi ona, w porównaniu z żywnością produkowaną w sposób konwencjonalny, większego zagrożenia dla zdrowia konsumentów, co nie zmienia faktu, że każdy przypadek modyfikacji należy rozpatrywać indywidualnie. A producenci wpadają niekiedy na dosyć zaskakujące pomysły wykorzystania technologii GM.

Jakiś czas temu pisaliśmy na blogu o bezlaktozowym mleku Perfect Day, produkowanym przez genetycznie zmodyfikowane drożdże posiadające ekspresję krowich białek. Powstały w ten sposób napój ma gwarantować wyższą i bardziej powtarzalną jakość niż mleko krowie, oszczędzać zwierzęta i być bardziej przyjazny dla środowiska. Choć mleko to produkowane jest przez organizmy GM, de facto ich nie zawiera. W jego skład wchodzą natomiast białka, tożsame z tymi naturalnie występującymi w krowim mleku, które są wynikiem odpowiednio wysterowanej biologicznej aktywności drożdży. To wszystko składa się prawdopodobnie na wyższy stopień akceptacji społecznej takiego produktu niż np. upraw GM kukurydzy czy soi. Póki co Perfect Day czeka na swoją rynkową premierę, która możliwa jest najwcześniej pod koniec 2017 r.

Inny ciekawy pomysł narodził się w firmie Impossible Foods, założonej w 2013 r. przez amerykańskiego biochemika Pata Brown’a. Jest nim wegański burger. Choć nie ma ani grama mięsa, ma być w smaku, wyglądzie i konsystencji łudząco podobny do swojego wołowego odpowiednika. W jego składzie znajdziemy pszenicę, ziemniaki, olej kokosowy i…hem. Ale roślinny.

Leghemoglobina, bo o niej właśnie mowa, jest białkiem, które produkowane jest w brodawkach korzeniowych roślin motylkowych takich jak soja. Budową jest bardzo zbliżona do zwierzęcej hemoglobiny i podobnie do niej, ma czerwoną barwę. Ma natomiast o wiele większe, ponad 10-krotnie, powinowactwo do tlenu niż łańcuch β ludzkiej hemoglobiny. Ta właściwość jest bardzo przydatna roślinom motylkowym, bowiem przyswajany przez bakterie brodawkowe azot cząsteczkowy, z którymi wchodzą w symbiozę, może być dalej przekształcany do formy jonowej w komórkach roślinnych jedynie w warunkach beztlenowych. Burgerowi natomiast leghemoglobina ma nadawać mięsną teksturę i smak.

Struktura czwartorzędowa sojowej leghemogliny i zwierzęcej hemoglobiny. Grupy hemowe obu cząsteczek posiadają związane żelazo o wysokiej biodostępności.

Co jednak to wszystko ma wspólnego z GMO? Otóż leghemoglobina, którą wykorzystuje do produkcji burgera Impossible Foods nie jest ekstrahowana z sojowych korzeni. Do jej otrzymania zaprzęgnięto, podobnie jak w przypadku Perfect Day, odpowiednio zmodyfikowane genetycznie drożdże. Jednak po co, skoro to w oczywisty sposób podnosi koszta inwestycyjne? Producent twierdzi, że jest to rozwiązanie o wiele bardziej przyjazne środowisku. Jego pomysł uzyskał łączne dofinansowanie przekraczające 250 milionów dolarów między innymi od Google Ventures i Billa Gatesa.

Hodowla zwierząt „kosztuje” Ziemię około 30% powierzchni Ziemi, odpowiada w 25% za globalne zużycie wody i produkuje więcej gazów cieplarnianych niż wszystkie łącznie samochody, ciężarówki, pociągi, statki i samoloty na świecie razem wzięte. W porównaniu z hodowlą krów, produkcja Impossible Burger wymaga o 95% mniejszego areału ziemi, zużywa o 74% mniej wody i produkuje o 87% mniej gazów cieplarnianych. W jego składzie nie znajdziemy hormonów ani antybiotyków.

W przeciwieństwie do mleka Perfect Day, hemowy burger trafił już na rynek. W lipcu 2016 r. mogli go skosztować klienci restauracji Momofuku Nishi w Nowym Jorku. W październiku tego samego roku pojawił się w menu wybranych restauracji w Kalifornii i systematycznie zwiększał zasięg swojego występowania. W marcu 2017 r. Impossible Foods zdecydowało o budowie wielkoskalowej fabryki w Oakland, która pozwoli na produkcję 450 tysięcy kilogramów burgerów miesięcznie.

Można się oczywiście zastanawiać po co weganie i wegetarianie mieliby cieszyć się na wieść o burgerze, który smakuje mięsnie, skoro wielu z nich smak mięsa nie przysparza miłych skojarzeń. Z drugiej jednak strony, mógłby być on alternatywą dla niektórych mięsożerców, których nie przekonuje smak burgerów z soi czy łubinu, a także dla tych wegetarian, którzy tęsknią za smakiem karkówki z grilla czy golonki, bo są i tacy. Alternatywą, która pozwala oszczędzić środowisko bez konieczności przekonywania wszystkich, by świadomie wybrali dietę wegetariańską.

Jednocześnie jest to rozwiązanie o wiele tańsze niż produkcja mięsa in vitro, do której pobiera się komórki macierzyste od krowy i hoduje paski mięśni służące do budowy burgera. Pat Brown z Impossible Foods uważa produkcję mięsa in vitro za kiepski pomysł, bo wciąż obarczony tymi samymi ograniczeniami jak w przypadku mięsa pozyskanego bezpośrednio z krowy i kompletnie nieopłacalny wielkoskalowo. Produkcja pierwszego burgera uzyskanego metodą in vitro, który zaprezentowano w 2013 r., kosztowała bagatela…250 tysięcy euro.

Wracając do burgera Impossible Foods warto dodać, że pochodząca z soi leghemoglobina jest cząsteczką zasobną w żelazo. Jak wykazano wykorzystując model in vitro ludzkiej linii komórkowej Caco-2, jest ona również źródłem bardzo dobrze dostępnego żelaza, powinna zatem pozytywnie wpływać na jego podaż i zapobiegać jego niedoborom, prowadzącym do anemii.

Wszystko to brzmi ciekawie i wydaje się być bardzo przemyślane. Można by przypuszczać, że wegański burger z leghemoglobiną pozyskaną z drożdży GM będzie szybko zyskiwał na popularności. Na drodze Impossible Foods stanęła jednak nieoczekiwanie amerykańska Agencja Żywności i Leków (ang. Food and Drug Administration; FDA), do której firma sama zgłosiła się z prośbą o akceptację swojego produktu. W odpowiedzi wskazano, że leghemoglobina nie występuje na liście substancji uznanych za bezpieczne, choćby pod względem alergenności. Co istotne, taka opinia nie oznacza, że burger musi zniknąć z rynku. I nie zniknął. Bowiem według firmy, leghemoglobina jest związkiem bardzo podobnym do spożywanej przecież masowo hemoglobiny. Takie podejście spotkało się jednak z falą krytyki z różnych stron, m.in. organizacji takich jak Friends of the Earth, które i tak patrzyły na Impossible Foods nieprzychylnie z powodu stosowania technologii GMO.

Według prawodawstwa amerykańskiego, firmy spożywcze mogą używać dowolnych dodatków, o ile ustalą same, że są one bezpieczne. Impossible Foods dokonała jednak takich ustaleń przeprowadzając eksperymenty z udziałem szczurów, którym podawano leghemoglobinę w dawkach dwustukrotnie przekraczających te występujące w burgerze. Wyniki badań analizowały grupy ekspertów z trzech różnych uniwersytetów zgodnie stwierdzając, że nie ma przesłanek, by leghemoglobina była szkodliwa. Choć fakt wykonywania doświadczeń na zwierzętach w oczach niektórych osób całkowicie dyskredytuje wegański produkt, należy podkreślić, że jest to standardowa praktyka ustalania czy nowy dodatek żywnościowy jest nietoksyczny. Podobnie każdy lek, który trafia na rynek przechodzi fazę badawczą z udziałem zwierząt.

Gdyby wyobrazić sobie scenariusz, w którym Impossible Burger zastąpiłby całkowicie wołowego odpowiednika w głównych sieciach fast-foodowych, zyski dla środowiska byłyby wręcz niewyobrażalne. A jest to scenariusz dosyć realny, bo współpraca z takimi restauracjami pozwoliłaby znacznie obniżyć koszty produkcyjne, a przecież burger ten smakuje niemal tak samo jak wołowy – powinien więc usatysfakcjonować podniebienia mięsożerców. Nie wykluczone jednak, że póki co firma zostanie zmuszona do wykonania badań z udziałem ludzi, by ostatecznie przekonać o bezpieczeństwie swojego produktu.

Jaka będzie przyszłość Impossible Foods? Jeżeli pomysł z burgerem będzie pomyślnie się rozwijał, firma rozważa kolejne produkty spożywcze naśladujące mięso wieprzowe, drobiowe i rybne. Czy to tylko naukowa fantazja budząca kontrowersje czy powoli rodząca się rewolucja, która pozwoli oszczędzić zasoby środowiska naturalnego?

Piotr Rzymski