Apteka w szklance wody?
Gdzie się ostatnio człowiek nie obejrzy, tam ktoś kaszle, pociąga nosem lub mówi schrypniętym głosem. Nic więc dziwnego, że apteki odnotowują wzrost obrotów, a leki dostępne bez recepty chętnie kupowane są w marketach czy na stacjach benzynowych. A może zamiast ulegać lekomanii, wystarczyłoby wypijać regularnie szklankę wody z kranu?
Jeszcze dwie dekady temu raczej stroniono od dociążania plecaków dzieci butelką wody do picia. Dziś nie ulega wątpliwości, że odwodnienie jest stanem niepożądanym dla zdrowia, a współczesne dzieci wychowywane są w duchu regularnego nawadniania się. Zapotrzebowanie na wodę jest zróżnicowane w zależności od wieku i płci czy warunków środowiskowych. Dorosłym kobietom i mężczyznom rekomenduje się spożywanie odpowiednio około 2 i 2,5 l płynów dziennie – wliczając w to również wodę zawartą w posiłkach, np. warzywach i owocach.
Kwestią indywidualną jest to, którą wodę do picia powinniśmy wybrać, jaki powinien być jej stopień zmineralizowania czy pochodzenie. To temat na osobną dyskusję. Nie brakuje jednak osób pijących wodę z kranu, co jest rozwiązaniem chyba najprostszym i bardzo tanim. Co więcej, niektórzy dystrybutorzy wody komunalnej otwarcie do tego zachęcają. Woda z kranu powinna bowiem spełniać warunki stawiane wodzie pitnej i być bezpieczna dla zdrowia.
Pobrana u źródła woda przechodzi przez proces uzdatniania, a więc system dostosowywania wybranych parametrów do określonych prawnie norm. Jest też dezynfekowana – coraz częściej kombinacją dwóch metod – ozonowania i chlorowania. Trzeba mieć jednak świadomość, że proces uzdatniania nie jest w stanie wyeliminować z wody do zera niektórych specyficznych substancji chemicznych. Należą do nich m.in. te, które wchodzą w skład środków farmaceutycznych.
Współczesny świat uwielbia leki, a ich rynek nieustannie się rozwija. Jego globalną wartość szacuje się na ponad bilion dol. Również w Polsce sprzedaż leków, w tym preparatów dostępnych bez recepty (OTC), systematycznie rośnie. Przyjmowane przez nas substancje farmakologiczne są wydalane z naszego organizmu na przeciętnym poziomie 30-70 proc. przyjętej doustnie dawki (w zależności od charakteru leku) w niezmienionej formie bądź w postaci metabolitów.
Wraz ze ściekami komunalnymi trafiają one do oczyszczalni, gdzie nie są w pełni usuwane konwencjonalnymi metodami. To właśnie jedna z głównych dróg powstawania zanieczyszczenia farmakologicznego w środowisku naturalnym. Z powodu tak powszechnego stosowania leków i prognoz na przyszłość rozwój tego zjawiska wydaje się niestety nieunikniony.
Badania naukowe wskazują, że wprowadzane do środowiska substancje farmakologiczne mogą kumulować się w tkankach organizmów żywych, a także powodować istotne zmiany w ich fizjologii. Na przykład obecność w wodzie substancji przeciwlękowych powoduje zmiany zachowań społecznych ryb, zwiększając ryzyko bycia zjedzonym przez drapieżnika. Z kolei pod wpływem związków wchodzących w skład środków antykoncepcyjnych dochodzić może do zaburzeń płodności, a samce niektórych gatunków ryb ulegają zjawisku feminizacji. W Azji wzrost śmiertelności sępów powiązano ze zjadaniem przez nie martwego bydła, u którego stosowano diklofenak. Okazuje się, że dla tych ptaków jest on toksyczny.
Jeżeli substancje farmakologiczne obecne są w miejscu ujęcia wody, to prawdopodobnym jest, że do pewnego stopnia przetrwają proces uzdatniania i będą obecne w wodzie wprowadzanej do sieci. Pilotażowe badania prowadzone w Warszawie i Gdańsku wykryły obecność w wodzie kranowej substancji pochodzących m.in. z preparatów kardiologicznych, przeciwdepresyjnych, przeciwbólowych, a także ze środków antykoncepcyjnych, niesteroidowych leków przeciwzapalnych i antybiotyków.
Zanim jednak wpadniemy w panikę i wodowstręt, musimy koniecznie uzgodnić kilka kwestii. Po pierwsze, wymienione substancje w wodzie bieżącej występują na poziomie zaledwie kilku, kilkunastu bądź kilkudziesięciu nanogramów na litr. Ich wykrycie jest możliwe dzięki ogromnemu postępowi, który dokonał się w zakresie czułości i specyficzności technik analizy chemicznej. Według opinii Światowej Organizacji Zdrowia spożywanie wody o tak niskich stężeniach farmaceutyków prawdopodobnie nie powinno mieć żadnego wpływu na ludzkie zdrowie. Pijąc wodę z kranu na pewno nie wyleczymy się z depresji, nie zmienimy płci i nie uśmierzymy bólu.
Dla przykładu: aby przyjąć tradycyjną 200 mg dawkę ibuprofenu człowiek musiałby wypić około 100 milionów litrów wody z kranu. Problem w tym, że naprawdę trudno przewidzieć czy zbadać, jakie skutki może nieść ze sobą długoterminowe (np. trwające całe życie) narażenie na niskie stężenia wielu różnych substancji leczniczych obecnych jednocześnie w wodzie pitnej. Z drugiej strony na chwilę obecną nie ma żadnych przesłanek by ulegać zbiorowej histerii.
Problem zanieczyszczenia farmaceutycznego, nawet jeśli w dużej mierze nieunikniony, nie powinien być pod żadnym pozorem bagatelizowany. Wręcz przeciwnie, jeżeli chcemy uniknąć narastającego, niezamierzonego narażenia naszych dzieci na substancje tego typu, musimy w miarę regularnie monitorować obecność farmaceutyków w środowisku i poszukiwać rozwiązań (bio)technologicznych, mających na celu zmniejszenie ich stężeń. Być może warto też we własnym zakresie rozważyć ograniczenie spożycia leków do niezbędnego minimum?
Piotr Rzymski
Komentarze
Bardzo zaniżam tę statystykę (przyjmowania leków, nie wody:)).
Jak dotąd, oby jak najdłużej.
Dzięki za tekst oraz za poprzednie!
Chyba mnie zatkało. Nigdy nie myślałam o tym co się dzieje z ibupromem po wzięciu i gdyby nie odnośniki do artykułów naukowych to sądziłabym, że Polityka robi sobie ze mnie jaja…
czy przegotowanie wody przed wypiciem ma wpływ na zawartość w niej leków?
Najbardziej podoba mi się w tym artykule reklama nieaktywny, co w kontekście artykułu jest zabawne
Nieaktywny = bepanthenu
Ale o jednym i najważniejszym Pan nie pisze. Zanieczyszczeniem najbardziej wpływającym na gospodarkę hormonalną są substancje wymywane z butelek i pojemników plastikowych PET. Te żeńskie proto-hormony mają już w przyrodzie stężenie tak wysokie, że często zmieniają płeć samców żaby. Co pokazują badania. Przepraszam za brak mądrych nazw ale piszę z pamięci, która ich nie lubi. To jest też chyba ważna przyczyna zaburzeń płodności u mężczyzn w wielu krajach.
Jedynym rozwiązaniem byłoby lakierownie butelek od środka ale kto o tym słyszał. Osobiście od dawna staram się nie kupować niczego w plastikowych butelkach, a już szczególnie wody pitnej. To proces powolny ale w Europie wszystko idzie pomału w kierunku zakazu.
Wydaje mi się, że Pańskie „nie histeryzować” nie jest adekwatne do sytuacji. Choć histeryzować nie należy nigdy.