Lud marnotrawny


Może odłóżmy, co? Znowu się zepsuje, zanim zdążymy to zjeść – usłyszałem kobiecy głos pośród sklepowych regałów. – To najwyżej się wyrzuci, o co ci znowu chodzi? – zabrzmiała zdecydowana męska riposta. Kupili i pewnie zmarnowali. Ot, kolejny dzień bezmyślnej konsumpcji.

Umówmy się, niemal wszyscy co jakiś czas marnujemy żywność. Któż jednak by się tym przejmował w rzeczywistości, w której półki uginają się od żywności? Podobnie: kto przejmowałby się wycinką w Puszczy Białowieskiej, skoro lasów u nas przecież pod dostatkiem? Problem w tym, że to wcale nie jest marginalna, nic nieznacząca strata (podobnie zresztą jak w przypadku Puszczy…). Codziennie w krajach rozwiniętych marnuje się astronomiczne ilości żywności.

Dobrobyt ma to do siebie, że łatwo w nim zatracić szacunek do spraw podstawowych. Według statystyk Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) przeciętny mieszkaniec kraju rozwiniętego marnuje aż 100 kg żywności w ciągu roku. Dla porównania: w Afryce Subsaharyjskiej jest to średnio zaledwie 8 kg na osobę…

Może jednak, w myśl powiedzenia „kto bogatemu zabroni?”, kraje rozwinięte po prostu stać na taką rozrzutność, by marnować niemal tyle żywności, ile wytwarza się w regionie tzw. Czarnej Afryki? By wyrzucać do kosza produkt o rocznej wartości 680 mld dolarów? To zaledwie 2,5 biliona złotych, suma, za którą budowę można by wybudować… tysiąc Stadionów Narodowych.

Wyrzucana żywność to nie tylko jakaś jednostkowa strata czasu i pieniędzy poświęconych na jej zakup. To zmarnowana energia, woda, powierzchnia ziemi uprawnej, środki ochrony roślin i nawozy, niepotrzebnie wycięty las, wyemitowane gazy cieplarniane i inne zanieczyszczenia.

Oto bowiem około 30 proc. światowej powierzchni pól rolnych pracuje co roku na żywność, która kończy na śmietniku. Ilość wody potrzebna do powstania zmarnowanych produktów to 250 km sześciennych. Dla lepszego wyobrażenia: jest to równe niemal 385-krotności pojemności jeziora Śniardwy, największego zbiornika wodnego w Polsce.

Woda, która jest zużywana do produkcji zmarnowanej żywności, starczyłaby do zaspokojenia potrzeb aż 9 mld ludzi w sposób całkowicie wystarczający (na poziomie ok. 200 l na osobę/dzień). W rzeczywistości jednak ponad miliard ludzi musi mierzyć się z ciągłym, często zagrażającym życiu lub zdrowiu niedostatkiem wody. Może warto o tym pomyśleć, planując kolejne zakupy?

Uwzględniając wszystkie etapy produkcji, litr wylanego piwa to zmarnowanie ok. 8 l wody potrzebnej do jego produkcji. Koszt spleśniałej pomarańczy to ok. 50 l wody, zgniłego jajka – 130 l. Szklanka skisłego mleka to już około 200 l, a niezjedzonej rano kromki chleba – ok. 40 l wody.

Jednak zdecydowanie najwięcej wody marnuje się wraz z niespożytkowanymi produktami mięsnymi. Przykładowo: produkcja 1 kg wołowiny wymaga około 15 tys. l. Można oczywiście się sprzeczać, czy to dużo czy mało. Nie zmienia to jednak faktu, że marnując żywność, marnujemy jednocześnie mnóstwo czasu potrzebnego do jej produkcji, energii, niekiedy bólu i cierpienia, a także innych zasobów środowiskowych. Rolnictwo to przecież nie tylko zużyta woda, ale również deforestacja, eutrofizacja, degradacja gleb, emisja zanieczyszczeń. Jak wynika z badań opublikowanych na łamach „Nature”, działalność rolnicza człowieka stanowi większe zagrożenie dla bioróżnorodności niż zmiany klimatyczne.

Według statystyk na różnym etapie produkcji i sprzedaży marnuje się ok. 40 proc. owoców i warzyw, 30 proc. plonów zbóż, 35 proc. ryb przeznaczonych na cele spożywcze i 20 proc. produktów mięsnych i mlecznych. To tym smutniejsze w zestawieniu z danymi FAO, według których obecnie z powodu głodu cierpi ok. 800 mln ludzi, z czego ponad połowa mieszka w Indiach, Chinach, Kongo, Bangladeszu, Indonezji, Pakistanie i Etiopii. Jasnym jest, że istotą problemu są nierównomierne możliwości dystrybucji, a nie niedostatki w globalnej produkcji żywności. Tej już teraz powstaje wystarczająco dużo, by wyżywić 10 mld ludzi, czyli tyle, ile prawdopodobnie będzie nas w 2050 r.

Według danych Eurostatu w Polsce marnuje się 9 mln ton żywności rocznie, co daje nam pod tym względem 5., mało zaszczytne miejsce w Europie. Polacy przede wszystkim wyrzucają chleb, wędliny, owoce i warzywa. Mistrzami tej dziedziny są młodzi ludzie, z pokolenia milenijnego, mieszkający w miastach. To niestety nie napawa optymizmem na przyszłość.

Jakie systemowe działania mogłyby pomóc ograniczać tak ogromną skalę marnotrawstwa? We Francji wprowadzono nakaz przekazywania przez duże sklepy żywności z kończącym się terminem przydatności na cele charytatywne lub pasze dla zwierząt. W Irlandii produkty bliskie przeterminowaniu sprzedawane są w niektórych sklepach w niezwykle niskich cenach. W Danii powstał natomiast market specjalizujący się w sprzedaży już przeterminowanej żywności.

Również każdy z nas, we własnym zakresie, może zrobić coś, by choćby symbolicznie zmniejszyć problem marnowania żywności. Wystarczy planować zakupy wedle realnych potrzeb, zwracać uwagę na datę ważności produktu, a posiłki przygotowywać w racjonalnych ilościach, a nie jak dla pułku. Tylko tyle i aż tyle.

Znakomitą część odpadków kuchennych można, o ile miejsce zamieszkania na to pozwala, kompostować. Zamiast lądować na wysypisku śmieci, niewykorzystane resztki żywności mogą obrócić się w zasobny nawóz. A jeżeli jednocześnie uprawiamy ogródek, to powstały kompost przysłuży się do produkcji kolejnych plonów. Te proste rozwiązania niestety nie cieszą się dużym zainteresowaniem, również wśród tych, którzy z uwagi na miejsce i powierzchnie zamieszkania mogą sobie na to pozwolić. Zmarnowana żywność rozkłada się w większości na komunalnych wysypiskach śmieci.

„Jedz, bo dzieci w Afryce głodują” – któż nie zna z dzieciństwa tego powiedzenia? Irytującego, bo z pozoru nieracjonalnego. Ale nasze mamy nie zakładały, że jedząc (bądź nie), będziemy mieć jakikolwiek wpływ na sytuację rówieśników, którym przyszło żyć na innym kontynencie. Chodziło im o to, by szanować jedzenie. Tylko tyle i aż tyle. Tę lekcję wciąż mamy do odrobienia.

Piotr Rzymski