Pomidorem w serce
Choroby sercowo-naczyniowe to od wielu lat niezmiennie główna przyczyna śmierci. Corocznie z ich powodu umiera na świecie 17 milionów ludzi, w tym niemal 4 miliony w Europie. Najważniejszym, związanym ze stylem życia, czynnikiem ryzyka tych schorzeń jest nieprawidłowa dieta, a od strony klinicznej – podwyższone ciśnienie skurczowe. Odpowiednio modyfikując ten pierwszy, można wywrzeć pozytywny wpływ na ten drugi i jeszcze kilka innych.
Choroby sercowo-naczyniowe to zbiorcza nazwa schorzeń narządów i tkanek wchodzących w skład układu krążenia, a w szczególności serca, tętnic i żył. Również w Polsce są najważniejszą przyczyną śmierci – odpowiadają za ponad 40 proc. zgonów, żniwo liczące sobie 170 tys. ludzkich istnień każdego roku. Do najważniejszych należy miażdżyca, niewydolność serca, nadciśnienie tętnicze i udar mózgu.
Klasycznie czynniki ryzyka chorób sercowo-naczyniowych dzieli się na tzw. modyfikowalne i niemodyfikowalne. Do tych pierwszych zalicza się:
1. Wiek. Im wyższy, tym większe ryzyko zachorowania. Po 55. roku żcia ryzyko wystąpienia zawału serca podwaja się z każdą dekadą.
2. Płeć. W porównaniu do mężczyzn ryzyko zachorowania jest niższe u kobiet przed menopauzą. Po menopauzie jest porównywalne. Ryzyko zawału jest natomiast podobne dla kobiet i mężczyzn.
3. Pochodzenie etniczne. Ryzyko zachorowania jest wyższe u osób pochodzenia afrykańskiego i azjatyckiego.
4. Uwarunkowania genetyczne. Istnieją rozpoznane, dziedziczne czynniki sprzyjające nadciśnieniu i nieprawidłowemu profilowi lipidowemu, uwidaczniającemu się między innymi w podwyższonym stężeniu cholesterolu (tzw. rodzinna hipercholesterolemia). Ryzyko zachorowania na choroby sercowo-naczyniowe jest wyższe u mężczyzn, jeżeli wystąpiła ona u ich ojca lub brata przed 55. rokiem życia, i u kobiet, u których matki lub siostry zachorowały przed 65. rokiem życia.
Świadomość, że można urodzić się i żyć z wariantami genów, które obciążają zwiększonym ryzykiem wystąpienia chorób sercowo-naczyniowych, nie napawa optymizmem. Myli się jednak ten, kto sądzi, że na geny nie można mieć jakiegokolwiek wpływu. Otóż można – dzięki istnieniu epigenetycznej regulacji ekspresji, o której napisałem na naszym blogu niemal rok temu w teście „Jedz i włączaj [wyłączaj] geny”, do którego lektury zainteresowanych tym fenomenem odsyłam.
Teraz wspomnę tylko, że polega on na subtelnych zmianach chemicznych zachodzących w DNA (metylowanie zasad) lub ogonach rdzeniowych histonów (metylacja, acetylacja, fosforylacja czy ubiktiwyzacja), czyli białkach, na które nawinięte jest DNA. Zmiany te powodują spadek bądź wzrost aktywności genu, a na ich zachodzenie wpływ mogą mieć czynniki środowiskowe. Istnienie charakterystycznych modyfikacji epigenetycznych stwierdzono m.in. u pacjentów dotkniętych przerostem serca mięśniowego, zawałem, arytmią czy miażdżycą.
Choćby z tego powodu warto bliżej przyjrzeć się głównym środowiskowym czynnikom ryzyka, które tradycyjnie nazywa się mianem modyfikowalnych, bo nie trzeba nikogo przekonywać, że na ich zmianę możemy mieć wpływ. Należą do nich palenie papierosów (również bierne!), stres (związany m.in. z długotrwałym oddziaływaniem kortyzolu i odkładaniem się tłuszczu trzewnego), nadmierne spożywanie alkoholu (powyżej dwóch drinków dziennie u mężczyzn i jednego u kobiet; jeden drink to lampka wina, małe piwo lub „czterdziestka” wódki), brak aktywności fizycznej oraz wspomniana na początku nieprawidłowo zbilansowana dieta, zwłaszcza tzw. zachodnia, charakteryzująca się m.in. wysokim spożyciem czerwonego i przetworzonego mięsa, produktów rafinowanych i słodzonych napojów.
Prawdę mówiąc, nietrudno obecnie wyobrazić sobie człowieka, którego styl życia uwzględnia wszystkie z powyższych pięciu zachowań. Jeżeli jest on, na domiar złego, obciążony genetycznie, to ryzyko rozwoju choroby będzie naprawdę wysokie. Z drugiej jednak strony zmodyfikowanie stylu życia może pozytywnie wpłynąć na „wyciszenie” negatywnego wpływu genów. Nie można jednoznacznie stwierdzić, że tak będzie na pewno, ale ostatecznie to jedyne, co można zrobić.
Od czego zatem zacząć? Upieram się, że od modyfikacji diety i wzrostu aktywności fizycznej. Świadome przeorganizowanie nawyków żywieniowych i rozpoczęcie regularnego uprawiania sportu (przynajmniej trzy razy w tygodniu po 1h) potrafi wyzwolić w człowieku niezwykłą, prozdrowotną energię. Prędzej czy później palenie papierosów, picie nadmiernych ilości alkoholu czy życie w ciągłym stresie (który często wynika z nieregularności snu i posiłków) po prostu nie będzie iść już dalej w parze z naszymi nowymi, zdrowymi nawykami.
Dobrą informacją dla tych, którzy chcieliby wybrać najbardziej odpowiednią dietę dla układu krążenia, jest to, że mają dwie możliwości. Jedną z nich jest tzw. dieta śródziemnomorska, której jadłospis opiera się na warzywach i owocach, nasionach strączkowych i orzechach, kaszy, makaronach, rybach, owocach morza, oliwie i pełnoziarnistym pieczywie. Typowe produkty mięsne są w niej zmarginalizowane, są jadane rzadko, w małych ilościach i opierają się na tzw. chudym mięsie. Pozytywny wpływ diety środziemnomorskiej na spadek ryzyka chorób sercowo-naczyniowych jest dobrze wykazany w licznych badaniach kohortowych, również przeprowadzonych na populacjach spoza basenu Morza Śródziemnomorskiego.
Inną możliwością o wykazanym wpływie na spadek ryzyka sercowo-naczyniowego jest dieta wegetariańska, która całkowicie eliminuje produkty mięsne (w tym też ryby i owoce morza), a w zależności od typu zakłada rezygnację z produktów odzwierzęcych, takich jak mleko, nabiał czy jajka (weganizm) bądź nie (lakto-owo-wegetarianizm). Wegetarianie charakteryzują się statystycznie niższym ciśnieniem skurczowym i rozkurczowym oraz niższym stężeniem cholesterolu, w tym frakcji LDL. Ostatnio przeprowadzone badanie kliniczne wykazało, że zaledwie trzydniowe stosowanie diety wegańskiej może już korzystnie wpłynąć na profil lipidowy.
Z uwagi na to wszystko rosnąca liczba badaczy podkreśla na łamach liczących czasopism naukowych, że najwyższy czas, by prozdrowotnym właściwościom diet roślinnych poświęcić więcej uwagi. Odnoszę jednak wrażenie, że w Polsce, również pośród niektórych lekarzy specjalistów, panuje swoista zmowa milczenia, a argumenty naukowe przemawiające za wegetarianizmem są bagatelizowane. Sądzę, że decydują o tym, na nieszczęście, względy pozamerytoryczne.
Trudno jednoznacznie wskazać, która z powyższych diet jest lepsza. Wymagałoby to bezpośredniego porównania, które, jak już wspominaliśmy, jest dopiero przedmiotem zaplanowanego i obecnie prowadzonego badania klinicznego. Obydwie diety, zakładając, że są prawidłowo zbilansowane, łączy wysokie spożycie owoców i warzyw. A pośród tych drugich niewątpliwie jedno z zaszczytnych miejsc zajmuje pomidor. Niedziwne to, choćby z racji na wielkość jego światowej produkcji, która przekracza 170 milionów ton rocznie. Polska jest, po Włoszech i Hiszpanii, trzecim najważniejszym producentem pomidorów w Unii Europejskiej. Na tle wielu innych krajów jemy ich jednak niepokojąco mało, podobnie zresztą jak innych warzyw. Tegoroczny, niemal 20-proc. wzrost cen pomidorów, spowodowany niestabilnymi warunkami pogodowymi, z pewnością nie będzie w tym względzie pomocny.
A pomidory z pewnością warto jadać z uwagi na plejotropowe, pozytywne oddziaływanie na układ krążenia. Są bogatym źródłem potasu (ok. 3 g/kg), którego podwyższone spożycie powoduje obniżenie ciśnienia tętniczego. Pożądany skutek odniesie się jednak tylko wtedy, gdy jednocześnie zmniejszeniu ulegnie podaż sodu. Problem w tym, że wiele przetworów i soków pomidorowych zawiera znaczne ilości soli. Producenci dodają ją dla smaku, nie dla zdrowia – podobnie często „podrasowuje się” keczup przy pomocy syropu glukozowo-fruktozowego. W rezultacie niektóre z takich produktów zawierają więcej sodu niż potasu. Koniecznie zwróćmy na to uwagę, kupując przetwory z pomidorów. Podwyższony stosunek sodu do potasu w diecie, sprzyjający wzrostowi ciśnienia, jest bowiem jednym z czynników ryzyka choroby sercowo-naczyniowej. Najlepiej więc używać w kuchni świeżych, niesolonych pomidorów, a sok z nich przygotowywać samemu, oczywiście bez soli.
Zawarte w pomidorach karotenoidy, pośród których najważniejsze są likopen, beta-karoten i luteina, ograniczają reakcje zapalne w świetle naczyń i przeciwdziałają utlenianiu cholesterolu frakcji LDL – procesowi, który sprzyja tworzeniu się blaszki miażdżycowej w naczyniach wieńcowych. O antyoksydacyjnych właściwościach pomidorów przesądzają również witamina E, kwas askorbinowy oraz polifenole, takie jak kwasy hydroksycynamonowe (głównie kwas chlorogenowy), flawanony (przede wszystkim naringenina), flawonole (zwłaszcza kwercetyna i rutyna) oraz antocyjany (takie jak delfinidyna, malwidyna i petunidyna).
Prozdrowotna aktywność pomidorów lub uzyskiwanych z nich ekstraktów wykazana jest zarówno u osób zdrowych, jak i obciążonych wysokim ryzykiem sercowo-naczyniowym – dzięki licznym badaniom klinicznym. Ich konsumpcja może przyczyniać się do spadku ciśnienia tętniczego i reaktywności płytek krwi, opóźniać tworzenie się blaszki miażdżycowej, a także mieć działanie przeciwutleniające i przeciwcukrzycowe oraz ochronne na śródbłonek naczyniowy.
Spożywane pomidory warto łączyć z oliwą, bo zwiększa ona biodostępność niektórych zawartych w nim substancji i co za tym idzie – siłę, z jaką mogą one pozytywnie oddziaływać na wybrane parametry biochemiczne związane z rozwojem chorób sercowo-naczyniowych. W określonych sytuacjach klinicznych dopuszczono zastosowanie u pacjentów z nadciśnieniem tętniczym standaryzowanego ekstraktu z pomidorów jako alternatywy do kwasu acetylosalicylowego. Jak sugerują ostatnie badania, ekstrakt ten może obniżać ciśnienie i reaktywność płytek krwi u pacjentów chorych na nadciśnienie tętnicze, zwłaszcza otyłych.
Oczywiście nie znaczy to wszystko, że aby być zdrowym, wystarczy pomidorami zajadać się od rana do wieczora. Dobrze jednak, jeśli jest on ważnym i spożywanym regularnie składnikiem naszej diety. Mnogość odmian tego warzywa i form, w których występuje w produktach spożywczych, sprawia, że można się nim cieszyć w różnorodny sposób, nawet zimą. Nie przechowujmy go tylko w lodówce, bo powoduje to w nim… metylację DNA w niektórych genach i w skutek tego utratę charakterystycznego aromatu i smaku. Nie warto stresować chłodem pomidorów, podobnie zresztą jak i swojego organizmu nieprawidłową dietą.
Piotr Rzymski
Komentarze
Fajny, informatywny tekst, dzięki!
Nie przechowujmy go tylko w lodówce, bo powoduje to…
Taaakkk, a producenci, pośrednicy, detaliści to niby co robią?
Ja, gdy mam wybór: pomidor z najlepszego źródła versus ten przynoszony „na świeżo” czyli co drugi dzień ze sklepu, nie waham się ani przez moment, tylko (z tego dobrego źródła) pobieram i przejrzałe, i dojrzałe, i pomarańczowe, i nawet blado-pomarańczowe. Te ostatnie i przedostatnie oczywiście pieczołowicie przechowuję w lodówce (techniki wypracowane przez dwie dekady) i gdy mają być spożywane, nie wyziębiam już więcej. Smakują wyśmienicie, a trzymają się rzecz jasna znacznie dłużej, niż sklepowe…
[Nb, tu były jak najbardziej na świeżo, na dodatek włoskie… tyle, że zielone 😉 ➡ https://basiaacappella.wordpress.com/2017/11/13/cividale/ ]
„Odnoszę jednak wrażenie, że w Polsce, również pośród niektórych lekarzy specjalistów, panuje swoista zmowa milczenia,
Czy istnieją może badania, jaki styl życia, pracy i odżywiania prowadzą lekarze w Polsce (poza rezydentami, ma się rozumieć 🙂 )
3g potasu na kg pomidorów. Żeby było prościej, ile gramów potasu należy wprowadzić dziennie do organizmu. 🙂
Witold – 3g (tak naprawdę niecałe 300 mg) są w 100 gramach pomidorów, ktoś się nieźle machnął.
A dorosły człowiek potrzebuje ok 400 mg na dobę.
Dwa pomidory albo jeden banan (400 mg na 100 g) i mamy z głowy niedobór potasu.
Z zaleceniami i badaniami jest jak z piramidą żywienia. Cały czas ewoluuje i dzisiaj będą inne zalecenia niż za kilka lat.
Co do odżywczych właściwości to niestety sposoby uprawy w dzisiejszych czasach niejednokrotnie mają negatywny wpływ na warzywa i dzisiejszy pomidor z marketu nijak ma się do dobrego pomidorka z krzaczka w rodzinnym ogródku…, a może to tylko nostalgia sprawia, że jego wspomnienie jest takie a nie inne 😉
No nic, idę wyjąc pomidory z lodówki.
MaddyOfEsi, nikt (a na pewno nie autor) się nie machnął 😉 1 gram to 1000 mg (nie sto), 3 gramy to 3000 mg. W istocie, w 100 g pomidorów jest ok. 300 mg potasu, a więc innymi słowy w kilogramie pomidorów, potasu będzie 3 gramy (czyli 3g/kg). Rekomendacje dla potasu są różne, ale są one o wiele wyższe niż podajesz. Np. wg australijskiego NRV, zapotrzebowanie to u dorosłego mężczyzny (19-30 lat) wynosi 3800 mg/dzień (tj. 3,8g/dzień), a dla kobiety w tym samym przedziale wiekowym – 2800 mg/dzień (t.j. 2,8g/dzień). Te 400 mg/dzień, które podałaś to rekomendacja dla…noworodków do wieku 6 miesięcy. I jeszcze ostatnia kwestia, ilość przyjętego z pokarmem składnika nie jest równa ilości przyswojonej.
@Witold,
niektórzy rekomendują nawet więcej; u dorosłych mężczyzn i kobiet: 4700 mg (4,7g) potasu/dzień ze wszystkich źródeł.
Odpowiedzi na pytanie o styl życia i odżywianie lekarzy mógłbym udzielić tylko na podstawie znanych mi przypadków, często skrajnych. Chętnie jednak dowiedziałbym się jakie są trendy. Wiem jedynie, że niektórzy chirurdzy lubią słuchać m.in. Rolling Stonesów na sali operacyjnej, o czym niegdyś też napisałem, na pewnym blogu 😉
http://naukowy.blog.polityka.pl/2017/09/01/the-rolling-stones-na-sali-operacyjnej/
@przymski
Skoro znowu jesteśmy przy muzyce to muszę przyznać, że teraz całkiem inaczej (bo to był prawdziwy dramat) od tej pory będę słuchać „Adio pomidory” nieodżałowanego Wiesława Michnikowskiego. 🙂
Z drugiej strony dwa kilogramy pomidorów plus pół litra oleju, żeby lepiej się wchłaniały, dzień w dzień. To może być wyzwanie 🙂