Mięso in vitro: coraz taniej, coraz bardziej etycznie
W USA trwają pracę nad regulacjami prawnymi dotyczącymi mięsa produkowanego w warunkach in vitro. Kolejne stany rozważają uznanie za mięso tylko tych produktów, które pochodzą od urodzonych i zabitych w rzeźni zwierząt. O „swoje” walczą firmy inwestujące w produkcję mięsa in vitro. W międzyczasie koszt tego typu produktów istotnie się obniża – izraelski Aleph Farms otrzymał niedawno steki wołowe in vitro za jedyne 50 dolarów za sztukę.
Koncepcja produkcji produktów mięsnych w laboratorium, z wyizolowanych komórek, jeszcze nie dawno wydawała się komercyjnie nie osiągalna. Patrick Brown, założyciel Impossible Foods, kalifornijskiej firmy, producenta roślinnego burgera, który smakuje identycznie jak wołowy, stwierdził niegdyś, że mięso in vitro to pomylony pomysł, choćby dlatego, że kompletnie nieopłacalny wielkoskalowo. Czyżby?
Właśnie trwają prace amerykańskiej Agencji Żywności i Leków (FDA) oraz Departamentu Rolnictwa (USDA) nad regulacjami prawnymi dotyczącymi produkcji i wprowadzania na rynek produktów mięsnych produkowanych w warunkach in vitro. Początkowo zaczęła zajmować się tym tylko ta pierwsza, ale po interwencji środowisk przemysłu mięsnego u Donalda Trumpa, w pracę włączono również USDA. W rozwój technologii inwestują miliarderzy, wizjonerzy, potentat farmaceutyczny i europejski lider dystrybucji mięsa. Z roku na rok rośnie liczba firm chcących wytwarzać takie produkty: specjaliści od wołowiny, wieprzowiny, drobiu, mięsa ryb i owoców morza – w USA, Europie i Azji. Jedna z chińskich firm zainwestowała w wytwarzanie… pęcherzy pławnych, które wykorzystuje się do przyrządzania tradycyjnej zupy. Pod koniec marca w Berlinie odbędzie się konferencja New Food Conference, podczas której cały jeden dzień poświęcony będzie właśnie produktom mięsnym wytwarzanym in vitro. Nas również na niej oczywiście nie zabraknie.
Kiedy mięso in vitro pojawi się na rynku? Trudno jednoznacznie powiedzieć. Stanie się to najpewniej wpierw w Stanach Zjednoczonych, a najczęściej podawaną datą przez przedstawicieli zainteresowanych firm jest rok 2021… Gdyby tak się stało, to przeprowadzona przez Markets and Markets analiza wskazuje, że amerykański rynek tych produktów byłby początkowo wart 15,5 miliona $ i każdego roku zwiększałby swój udział o ok. 4%, osiągając wartość 20 milionów $ w 2027 r. Rozwój rynku i sukces produktów będzie zależał od trzech krytycznych czynników: społecznej akceptacji produktów tego typu, odwzorowania smaku i faktury tradycyjnych odpowiedników oraz ceny.
Chociaż jedna trzecia badanych amerykanów deklarowała chęć jedzenia takiego mięsa regularnie to niepewne jest czy znajdzie to pokrycie w rzeczywistości. Narodowa Unia Rolników postuluje do FDA i USDA, by terminów takich jak „mięso”, „wołowina”, „kurczak” czy „wieprzowina” używać tylko w odniesieniu do produktów uzyskanych z urodzonych i zabitych w rzeźni zwierząt. Takie wewnętrzne przepisy wprowadził już stan Missouri, a niedawno również Nebraska. Dla konsumentów to sygnał: nasze jest „prawdziwe”, tamto jest „syntetyczne”. Takiemu podejściu sprzeciwiło się w liście otwartym do FDA i USDA siedem firm zainteresowanych produkowaniem mięsa in vitro. Jedno jest pewne – w obliczu nadchodzącego zagrożenia, hodowcy zwierząt tanio skóry (swojej) nie sprzedadzą.
Odtworzenie smaku i faktury nie jest wcale tak prostym zadaniem. Pierwszy wołowy burger z 2013 r., którego koszt zamknął się w, bagatela, 300 tys. dolarów, był suchy – nie zawierał tłuszczu. Obecnie jednak firmy doskonalą techniki hodowli komórek mięśniowych i tłuszczowych na specjalnych, trójwymiarowych rusztowaniach, a i koszt produkcji na przestrzeni lat obniżył się niewyobrażalnie. Izraelska firma Aleph Farms uzyskała niedawno steki wołowe już tylko za 50 dolarów. Oczywiście, to wciąż sporo, ale przyznacie Państwo, że obniżenie kosztów o 6 tysięcy razy (sic!) na przestrzeni zaledwie 5 lat, bez jakiejkolwiek komercjalizacji jest osiągnięciem imponującym. Powtarzamy do znudzenia: mięso in vitro to dziś już nie koncepcja z rodzaju science-fiction.
Jak powiedział nam w rozmowie Didier Toubia, dyrektor Aleph Farms, firma chce w pierwszej kolejności skomercjalizować wołowinę in vitro, ze względu na ogromny środowiskowy koszt konwencjonalnej produkcji, o których pisaliśmy już nie raz wcześniej. Następnie produkcja ma objąć jagnięcinę i wieprzowinę, a wreszcie – drób i ryby.
Otrzymanie cieniutkich wołowych steków, które następnie usmażono i podano na uroczystej degustacji, zabrało Aleph Farm 3 tygodnie od momentu biopsyjnej izolacji komórek od bydła. Steki, składające się zarówno z komórek mięśniowych, tłuszczowych, tkanki łącznej jak i drobnych naczyń krwionośnych, cechowały się bardzo podobnymi właściwościami organoleptycznymi jak wołowina otrzymana na drodze konwencjonalnej. Według Amira Ilana, szefa kuchni restauracji Paris Texas w Ramat Gan w Izraelu, w której degustowano steki Aleph Farms, mięso to jest już dziś gotowe, by zagościć na talerzach luksusowych lokali gastronomicznych.
Co ważne, Aleph Farm w swoim procesie produkcji zrezygnował ze stosowania płodowej surowicy cielęcej (ang. fetal bovine serum), która choć świetnie sprawdza się w hodowli komórek w warunkach in vitro, to jest droga (zwłaszcza, gdy potrzebne są jej bardzo duże objętości) i budzi wątpliwości etyczne (bo pozyskiwana jest jak nazwa wskazuje, z cielęcych płodów, z krwi pobranej przy pomocy igły prosto z serca). Jak przyznaje Toubia, „wzrost komórek na medium bez FBSu nie jest wciąż zadowalający, ale cały czas pracujemy nad jego składem”. Z konieczności wyeliminowania FBSu zdaje sobie sprawę coraz więcej firm inwestujących w produkcję mięsa in vitro.
Aleph Farms planuje skomercjalizować swoje produkty na rynku izraelskim w przeciągu 3-4 lat – ich wytwarzanie miałoby miejsce w specjalnie zaprojektowanych fabrykach, które Toubia nazywa biofarmami. Z początku tak wyprodukowane mięso miałoby być droższe od uzyskiwanego konwencjonalnie, co zresztą jest charakterystyczne dla wielu, zupełnie nowych na rynku, towarów. Jednak docelowo koszt wołowiny in vitro miałby być porównywalny lub nawet niższy niż mięsa pochodzącego z rzezi.
„Początkowo mięso in vitro będzie alternatywą dla tzw. fleksitarianów i innych konsumentów, chcących jeść produkty zwierzęce bez obciążeń. Poza tym wierzymy, że mięso produkowane przez Aleph Farms będzie motywacją dla konwencjonalnego przemysłu mięsnego, by powrócił do bardziej zrównoważonych i humanitarnych metod hodowli” – opowiedział nam w rozmowie Toubia. Według niego w najbliższej przyszłości nie ma szans, by produkcja in vitro była w stanie wyeliminować przemysłową hodowlę zwierząt. „Wierzymy jednak, że bardziej zrównoważone metody hodowli zwierząt i produkcja mięsa in vitro będą współistnieć”.
Komentarze
Myślę, że to może potoczyć się bardzo szybko. Mięso in vitro jeśli dobrze rozumiem nie będzie miało żadnych antybiotyków, konserwantów, moczu (wydalanego przez zwierzęta w stresie przed ubojem) itd…
Ciekawe tylko co na to powiedzą przeciwnicy GMO, bo przy produkcji tego mięsa możliwości operowania materiałem genetycznym podejrzewam, są nieograniczone.
Problem z tym, że kultury komórkowe hoduje się na mediach z surowicy. Cielęcej.
@turpin, przecież powyżej o tym pisałem… Aleph Farms wykorzystuje już inne medium, steki ze zdjęć powstały z komórek hodowanych bez FBSu. Wykorzystywana alternatywa nie jest w ich opinii całkowicie optymalna. Inne firmy wykorzystują ekstrakty z alg lub grzybów, np. Finless Foods ma zamiar od tego roku produkcję bez FBSu. Każdy z tej branży, z którym rozmawiałem doskonale wie, że docelowo z wykorzystywania surowicy zwierzęcej trzeba zrezygnować.
>>> Co ważne, Aleph Farm w swoim procesie produkcji zrezygnował ze stosowania płodowej surowicy cielęcej (ang. fetal bovine serum), która choć świetnie sprawdza się w hodowli komórek w warunkach in vitro, to jest droga (zwłaszcza, gdy potrzebne są jej bardzo duże objętości) i budzi wątpliwości etyczne (bo pozyskiwana jest jak nazwa wskazuje, z cielęcych płodów, z krwi pobranej przy pomocy igły prosto z serca). Jak przyznaje Toubia, „wzrost komórek na medium bez FBSu nie jest wciąż zadowalający, ale cały czas pracujemy nad jego składem”. Z konieczności wyeliminowania FBSu zdaje sobie sprawę coraz więcej firm inwestujących w produkcję mięsa in vitro. <<<
@Witold, antybiotyki stosowane są klasycznie w hodowlach komórkowych w celu ich zabezpieczenia przed skażeniem – tego prawdopodobnie nie da się całkowicie wyeliminować w przypadku uruchomienia komercyjnej produkcji mięsa in vitro (aczkolwiek przedstawiciele amerykańskiego Memphis Meats zakładają, że w ostatecznym produkcie zawartość antybiotyków będzie poniżej poziomu wykrywalności). Konserwanty z kolei dodaje się, by przedłużyć termin przydatności produktu – można je zatem dodawać zarówno do mięsa tradycyjnego, jak i produkowanego technikami laboratoryjnymi – to jest kwestia osobna. Na pewno jest mniejsze ryzyko zanieczyszczenia mikrobiologicznego mięsa in vitro (do którego w konwencjonalnej produkcji może dojść głównie na etapie rzeźni). Inżynieria genetyczna może być docelowo użyteczna, ale na tę chwilę nie ma z nią nic wspólnego – hodowane komórki nie są modyfikowane genetycznie. Na pewno, dużym wyzwaniem jest przekonanie potencjalnych konsumentów, zwłaszcza jeżeli ostateczny produkt miałby być droższy. Gdyby jednak kiedyś stał się tańszy to decyzję, podobnie jak to dzieje się teraz, podejmą za klientów dystrybutorzy i restauratorzy.
„Na pewno, dużym wyzwaniem jest przekonanie potencjalnych konsumentów,”
Gdyby rzeźnie miały szklane ściany, każdy byłby wegetarianinem – powiedział Paul McCartney. Proponuję, aby tak jak na paczkach papierosów przyklejać na paczkach z mięsem zdjęcia z uboju tychże.
To mięso in vitro trochę przypomina nowotwory , hodowane sztucznie w laboratorium . Trzeba jednak kontynuować tę metodę ponieważ świat zaczyna być wielką rzeźnią, produkująca mięso dla wielu miliardów ludzi.
Nowy człowiek powstanie dopiero wtedy, kiedy przestanie zabijać zwierzęta, czyli swoich kuzynów z drzewa genealogicznego ewolucji.
@Witold, zastanawiam się na ile oznaczenia na paczkach papierosowych są faktycznie skuteczne w przekonywaniu do rzucenia nałogu. Możliwe bowiem, że nie są wcale zauważalne przez palaczy, podobnie jak napis „Palenie zabija”. Oczywiście jestem zdania, że konsument powinien być świadomy z czym związana jest produkcja produktu, którego zakupu się podejmuje. Nie wiem tylko czy terapia szokowa w tym względzie jest skuteczna: nie raz byłem świadkiem jak ktoś próbował zmusić kogoś innego do oglądania strasznych scen z rzeźni, nie przypominam sobie jednak by ktokolwiek pod tego wpływem zmienił nawyki żywieniowe. Nic na siłę. Dlatego, w mojej opinii, mięso in vitro to optymalna perspektywa: kto chce, może jeść mięso. A nawet pochwalić się, że oszczędza zwierzęta i środowisko.
@Woytek, ot, technika in vitro nadaje się do hodowli rozmaitych rzeczy. Najważniejsze to zrozumieć po co to wszystko. Czy się uda?
Nie ma oczywiście prostych recept. Liczba palaczy powoli, ale spada. Polski palacz to statystycznie mieszkaniec małego miasta bez porządnego wykształcenia, często bez pracy. Przypominam, że jeszcze nie tak dawno picie wódki i palenie papierosów to były jedne z głównych przymiotów polskiego inteligenta, a nawet intelektualisty.
Nadzieją napawa też fakt, że po wprowadzeniu przez pewną sieć zapakowanych próżniowo prosiaków do sprzedaży konsumenci zaprotestowali i ten „towar” został wycofany.
Co trzeba robić? Wiadomo – edukacja, czyli to co Państwo robicie i wybór. W tym wspadku mięso in vitro.
A mój komentarz z podziękowaniami za podjęcie tematu i próbą poszerzenia perspektywy znikł przez to cholerne kaptscha. A tak się namęczyłem z pisaniem.Czy nie mógłby Pan to usprawnić?
@ZWO,
bardzo mi przykro; niestety ostatnio sam stałem się ofiarą captchy na blogu naukowym Polityki… Doszedłem więc do wniosku, że przy pisaniu dłuższych komentarzy będę je wpierw kopiował na wypadek, gdyby captcha chciała znowu namieszać 🙂 Serdeczne pozdrowienia
Z ostatniej chwili.
Padlina albo in vitro. Wybór należy do ciebie. 🙂
@Witold, jakby nie spojrzeć, mięso in vitro to nie tylko korzyści środowiskowe czy etyczne, ale w końcu jakiś standard produkcji, który będzie można ściśle określić prawnie. Tym właśnie zajmuje się obecnie FDA w USA. Śledząc afery związane z „tradycyjnym” sposobem produkcji mięsa nie mam większych wątpliwości, że mięso produkowane w warunkach in vitro będzie pod wieloma względami pewniejsze – choćby dlatego, że będzie oparte o procedury, które stosuje się w laboratoriach, a mięsne lobby będzie patrzeć producentom na ręce (choć dziś powinno przyjrzeć się swoim).
@Piotr Rzymski
Powiem nieskromnie, że też tak sobie pomyślałem. Może przebić bio, fairtrade, blue planet itd…
Z kolei dziś dowiedzieliśmy się o pierwszym od 6 lat przypadku encefalopatii gąbczastej u polskich krów (tj. chorobie szalonych krów). Poza tym mamy aferę z padliną i szalejącego wirusa ASF, nieudolnie zwalczanego masowymi polowaniami na dziki przy tragicznym stanie bioasekuracji w gospodarstwach trzody chlewnej (co jednoznacznie wykazał raport NIK). I to tylko wierzchołek góry lodowej.
Naprawdę trzeba jeszcze przekonywać do mięsa in vitro?
In vitro veritas, deo gratias…
Jakie firmy/organizacje badają produkcję mięsa in vitro (hodowlanego)?
Organizacje non-profit:
Nowe zbiory ( New Harvest ) – 501 (c) (3) instytut badawczy przyśpieszający przełom w dziedzinie rolnictwa komórkowego (USA)
Nowoczesna Fundacja Rolnicza ( futuremeat ) (Izrael)
The Good Food Institute ( The Good Food Institute ) (USA)
The Cultured Meat Foundation ( Cultured Meat Foundation ) (Holandia)
Firmy:
MosaMeat ( MOSAMEAT ) (Holandia)
Memphis Meats ( Strona główna ) (USA)
SuperMeat ( SuperMeat – 100% mięsa, 0% cierpienia zwierząt ) (Izrael)
Future Meat Technologies (Izrael)
Meat the Future (Izrael)
Hampton Creek ( Just – Misja ) (USA)
@nauka,
Firm jest nawet więcej, w ostatnim czasie nastąpił ich wysyp. A o organizacjach (które są powiązane z niektórymi wymienionymi firmami) wkrótce powiniśmy napisać kilka słów 🙂
„Mięso in vitro: coraz taniej, coraz bardziej etycznie”
Czy ludożerca jedzący ludzkie mięso in vitro stałby się także bardziej etyczny? 🙂